7 września 2009

władza procentuje

70 lat temu w miejscowości Góra Strękowa (gm. Zawady, pow. Białostocki). Odbyła się (wg historyków) jedna z ważniejszych walk, heroiczna obrona- zwana polskimi Termopilami.
720 żołnierzy pod dowództwem kapitana Raginisa odpierało ataki (w dniach 7-10 1939) ponad 35. 000 niemieckich najeźdźców... ( więcej o polski Termopilach.
Dnia 6.09.2009 na Górze Strękowej odbyły się uroczystości upamiętniające ową bitwę. Dzięki zrządzeniu losu/ fartowi/ internetowi- czemukolwiek- udało mi się 'wkręcić' w organizację tego przedsięwzięcia. Jako, że moja rodzina pochodzi z tamtych stron (wieś rodzinna znajduje się raptem 4 km od pola bitwy), to tym bardziej radość me serce rozpierała.
W sobotę rano, dzień przed obchodami, stawiłam się na miejscu. Jacyś ludzie w niemieckich mundurach, kilka sanitariuszek, pan w TIRze z wielką naczepą a na niej Transporter. Taki o to widok zastałam. Pokręciłam się, wykonałam kilka telefonów do wójta gminy Zawady, który to organizował i dzięki któremu tam byłam. Posiedziałam w kabinie TIRa, zaprzyjaźniłam się 'niemieckimi żołnierzami', poskładałam kilka namiotów i wróciłam do domu.
Pierwszy dzień pracy minął.
Niedziela, godz 9 rano.
Znowu na polu bitwy.
Namiot organizatora.
Siedzimy i knujemy, tzn ciężko pracujemy. Praca polega na łapaniu namiotu, który to wiatr nam zdmuchnął i pewnie gdyby nie słup wysokiego napięcia, to byśmy dalej go łapali. W tzw międzyczasie panowie z autokaru do pobierania krwi zwerbowali mnie. W efekcie upuścili ze mnie trochę płynów- ale za to dostałam 8 czekolad (różnych smaków), siatkę batoników i soczki- jupi wyżerka.
Na scenie rozgrzewał się szwedzki zespół Sabaton, który w Polsce jest znany dzięki piosence 40:1, opiewający bohaterskie czyny kapitana Raginisa i jego żołnierzy.
Pora zacząć obchody. Msza polowa, apel poległych i inne święte przemówienia. A następnie inscenizacja walk. Niestety nie dane mi było jej dokładnie obejrzeć, cóż trzeba było zostać na posterunku. Jednak widząc co działo się na próbie, nie wątpię, że pokaz był rewelacyjny.
Chwila wytchnienia. Do namiotu ściągnęła "władza" w postaci wójta, sekretarza i innych członków. Zebrałam okoliczne ploty, zjadłam ciasto i pojechałam do domu na obiad.
Część oficjalna zakończona.
Wróciłam na koncert Sabatonu. Gdzieś na wstępie zgarnęła mnie "władza" i poczęstowała malinówką, następnie wódką ekologiczną... w dobrym nastroju postanowiłam się wbić w tłum ludzi wirujący pod sceną (nic nie przebije 70letniego dziadka tańczącego pogo). Poskakałam chwilę i została przerzucona przed barierki, tak, że stałam przed samą sceną- bosko.
Koniec koncertu, koniec obchodów i powrót do domu.