3 sierpnia 2012

Pogoda zmienną bywa

Podobnie jak i przyjaźnie.
Dzisiaj cię lubię jutro jesteś mi obojętna. Czemu? Bo mam taki kaprys, bo dzisiaj cię potrzebuję do (i tu wstawić do czego, np noszenia mebli). Za to już jutro znajdę sobie nowych znajomych.
Dzisiaj jesteś dla mnie kimś ważnym, a raczej odwrotnie ja dla ciebie i się ciesz z tego. Jutro jak będziesz mnie potrzebować to ucieknę. Mam swoje problemy, ty masz ich wysłuchać i zapłakać nad mym złym losem. Przecież to widać, że cały świat jest przeciwko mnie. Wszyscy. Ja nic złego nie zrobiłam. To oni się uwzięli, znajomi, rodzina, praca, kot sąsiadów i kanarek ciotki.
Pan z warzywniaka przytaknął mi ostatnio, że mam rację. Znaczy się mam ją i wiem to bez osób trzecich.
Jesteś moją przyjaciółką dzisiaj. Jutro będę miała już nową, lepszą. Taką, która będzie mi przytakiwać i utwierdzać mnie w tym, że to ja jestem ta dobra.
Ty przestałaś. Zaczęłaś głosić jakąś herezje, ze niby to moja wina, że powinnam spojrzeć krytycznie na siebie. Bzdura. Jakim sposobem taki ideał jak ja mógłby się mylić w ocenie świata. Zwłaszcza, że co chwila ktoś podziela moje zdanie. Przecież ty też je podzielałaś.
Do kosza z taką przyjaźnią. Nie przytakujesz, cóż do widzenia.
Czasem będę stwarzać pozory, że to jednak dalej trwa, ze dalej jestem dla ciebie ważna.
Czasem rzucę ci pod nogi kilka ciepłych słów.
Czasem zainteresuję się co u ciebie, żeby zaraz zalać cię lawiną moich problemów. Ale tylko czasem.

Edycja limitowana.

Siedzę i przeglądam z nudów listę znajomych jaką posiadam na FB. Sporo ich, nawet za dużo jak na takiego aspołecznego człowieka.
Jeżeli zaczęłabym kasować wszystkich tych z którymi nie miałam kontaktu od ponad roku, to zostałoby mi około 10-15 osób. A i tak tak liczba byłaby mocno naciągana.

Zastanawiam się ile w tym wszystkim jest mojej winy. Dużo. Nie odzywam się ja, czekając aż ktoś zrobi to pierwszy. W końcu jeżeli by chciał/a to by to zrobił/a. Widocznie nie jestem aż tak interesującą osobą, żeby się ze mną kontaktować.

Z drugiej strony powinnam chyba też sama zacząć pisać.

Tylko, cholera jasna, wkurzają mnie durne pytania: co słychać?
Poza tym, szczerze, to mnie mało obchodzi co u kogoś słychać.

Mam społeczną schizofrenię. Z jednej strony brakuje mi kontaktów międzyludzkich, z drugiej strony ci sami ludzie po 10 minutach mnie drażnią.

Wkurzam się, że nikt mnie nie zaprasza i nikt do mnie nie wpada. Ale po 1 h. siedzenia gości mam ochotę ich wykopać z własnego mieszkania.

Wyprowadzając się z domu snułam wizję tzw "otwartego mieszkania". Ktoś wpadnie, ktoś wypadnie, ktoś przenocuje, babskie plotki i weekendowe twórcze spotkania.

Wkurzałam się na rodziców, że zamykają swoje drzwi przed innymi.
Jestem taka sama.

Zamknęłam się w 4 ścianach. I w nich samotnie wieczorami siedzę. Co najgorsze ten stan rzeczy przestał mi już przeszkadzać. Brakuje mi tylko kotów i będę mogła robić za zbzikowaną staruszkę.