22 lipca 2014

Pasożyt

Sezon ogórkowy w pełni. Jak co roku najważniejsze w tym sezonie są: prawa mniejszości, które dziwnym zrządzeniem losu stały się większością. Ups, przepraszam jednak jest nowy temat, a raczej stary odgrzany kotlet, który raz na jakiś czas pojawia się w opinii publicznej - in vitro, aborcja i cała ta szopka w okół tego grajdołka.

Do in vitro nic osobiście i personalnie nie mam. Do aborcji. Cóż, temat złożony. Aborcja na życzenie - nie, z przyczyn medycznych (poważnych) lub w wyniku gwałtu - tak.

Niedawno Polskę obiegła informacja o prof. Chazanie, który nie chciał przerwać ciąży w wyniku, której urodziło się dziecko ze zdeformowaną czaszką, bezmózgowiem,wodogłowiem i całą masą innych wad rozwojowych. Dziecko nie przeżyło zbyt długo po urodzeniu. Nie będę się rozpisywać, bo temat jest wszystkim dobrze znany. Pojawili się zarówno przeciwnicy jak i zwolennicy postępowania lekarza i jak zwykle w takich przypadkach jedni na drugich zaczęli pluć jadem smolistym.

Mnie martwi coś innego. Gdzie się zaczyna w tym wszystkim eugenika? Czym są te przyczyny medyczne? Dziecko z wodogłowiem, bez polowy czaszki - tak, to są jakieś podstawy. Ale, właśnie zawsze jest jakieś ale. Przy okazji tego całego szumu znalazłam w necie artykuł o parze której urodziło się dziecko z wadą anencefalia. Wyglądali na szczęśliwą parę, dziecko - jak to dziecko bawiące się, rozrabiające. Dożyło dwóch lat. Zapewne rodzicom było ciężko żyć ze świadomością, że ich pociecha nie pobędzie na tym łez padole zbyt długo. Każdy dzień to zapewne walka o to aby tą bytność przedłużyć. Jednocześnie starali się żyć normalnie.

Pytanie - kto ma decydować o przerwaniu ciąży. Lekarz czy kobieta? Jak kobieta to czy sama czy z mężem/ ojcem dziecka? Czy to, ze dziecko po urodzeniu będzie cierpieć należy je zabić? Każde dziecko będzie cierpieć i każde kiedyś umrze. Każde, bez wyjątku. Czy jeżeli się dowiemy podczas badań prenatalnych, że nasz maluch urodzi się z jedną nóżką krótszą albo bez rączki, to czy jest to wskazanie medyczne do usunięcia? Wszak bardzo dużo ludzi żyje bez jednej kończyny lub nawet dwóch i jakoś sobie w życiu radzą. A co z powikłaniami okołoporodowymi?  Przecież podczas samego porodu też może pójść coś nie tak - np niedotlenienie, zakażenie itd. Czy aby zmniejszyć ryzyko należałoby przerwać ciąże? A skoro przerywać, to może od razu się wykastrować - 100% gwarancja, ze żadna niespodzianka nas nie spotka.

Nie mnie oceniać kto powinien decydować, to już kwestia indywidualna. Jedno wiem, każdej kobiecie, ojcu, rodzinie w takich momentach jest potrzebne wsparcie psychologa.

I tak na koniec jeszcze w temacie aborcji. Wiele osób uważa, że to kobieta ma prawo decydować co się z jej ciałem dzieje i jakoby dziecko w niej należało do niej, więc może je w każdej chwili usunąć (na szczęście polskie prawo, jeszcze, zabrania takiej wolnej amerykanki). Błąd - dziecko nie należy do niej. Owszem przez te 9 miesięcy jest pasożytem ale jest odrębną jednostką. idąc tym tropem to dziecko będzie pasożytem przez następne 18 lat albo i dłużej. Różnica polega na umiejscowieniu (wewnątrz żywiciela i na zewnątrz). Skoro przez te 9 miesięcy matka może dokonać aborcji to czemu nie może zrobić tego później?
A no tak, to się nazywa morderstwo.

23 stycznia 2014

Depresja poporodowa.

Kiedyś dopadł mnie spot reklamowy/informacyjny o depresji poporodowej. Oczywiście wszystko nagrane w szarościach, ze smętną muzyczką w tle. Główna bohaterka miota się po pokoju, w kącie, w łóżeczku płacze dziecko, ona próbuje je uspokoić.... aż w końcu ciska tobołkiem o ściane. Koniec, a nie jeszcze plansza informacyjna o tym, że to się leczy.
Cholernie się cieszę się, że w moim życiu pojawiła się mała. Mogłabym godzinami stać i patrzeć się jak śpi, albo siedzieć z nią na dywanie i próbować misiowi oko wydłubać. 
Dziecko, prawie, idealne. Prawie, bo jednak czasem zapłacze, pomarudzi lub wybudzi się w nocy. Czasem w najmniej odpowiednim momencie zrobi sobie kuku (zaczyna wstawać i się przemieszczać przy meblach).
A ja jestem matką, a co najważniejsze człowiekiem a nie cyborgiem. Bywam zmęczona, chora, rozdrażniona, bezsilna. Zwłascza wtedy kiedy próbuję zrobić obiad a dziecię płaczem domaga się mojej uwagi i wiem, że nie chodzi o pieluchę czy jedzenie. Potrzebuje, żeby ją wziąć na ręcę i się z nią bawić, nieważne, że 5 minut wcześniej spała. Podejrzewam, że moje dziecko ma jakiś radar. O matka coś będzie robić, to ja jej poprzeszkadzam. 
I owszem trafia mnie wtedy szlag, mam ochotę wyjść i wrócić za godzinę. Ale.. mała jest mała. Więc biorę na ręcę, przytulam. Kij z tym, ze na patelni mi się mięso pali, a makaron już dawno się rozgotował.
Mała zabawiona, zajęta czymś a ja wcinam rozgotowany makaron z przesolnym i nadpalonym mięsiwem.
Czy depresja poporodowa naprawde istnieje? Kiedyś nasze babki o tym nie słyszały. Mąż do pracy, ona w domu z dzieckiem i jakoś radziła sobie, zeby ogarnąć cały ten cyrk.
Dzisiaj, młoda mama siedząca z malcem w domu na nic nie ma czasu (narzekania koleżanek - mam). W telewizji, prasie kolorowej bombardują nas super mamami, zawsze uśmiechnięte, szczupłe na drugi dzień po porodzie, dziecko nigdy nie płacze. Ona ma czas, zeby pójśc na basen, do fryzjera, na wytworną kolacje. A ta przeciętna matka polka? Cóż, brzuszek po ciąży został. Do dziecka trzeba wstawać w nocy, więc rano worki pod oczami. Pod natrysk nie ma kiedy iść, nie mówiąc już o fryzjerze.
Jest jedno ale, te wszystkie super - druper mamuśki z okładek mają cały sztab niań, opiekunek. Poza tym to co widzimy to jest wyreżyserowane.
Po pierwsze jako matki (ojcowie też) mamy prawo do bycia zmęczonym. Mamy prawo do myślenia o sobie i poprawiania sobie humoru.
Depresja poporodowa? Moim zdaniem mit, efekt jaki na młode matki wywierają media.

Ja? Zaczęłam ćwiczyć. Młoda szaleje obok mnie, od czasu do czasu zagryzie mi się na jakieś części ciała, uśmiechnie i poraczkuje dalej czytać książki.