2 grudnia 2009

rozmowy nocą

Mężczyźni to jednak dziwny gatunek. Wchodzenie z nimi w bliższe relacje (tzw związki), również bywa (zazwyczaj) udziwnione. Być może to ja trafiam na takie egzemplarze, albo wymagam rzeczy niemożliwych. Skoro się wiążę z osobą dorosłą to święcie wierzę w to,że nie muszę na każdym kroku mówić co ma robić (a teraz kochanie powiedz mi komplement, bo spędziłam pół dnia na szukaniu tej cholernej bluzki albo teraz mnie przytul albo teraz...) to ma być miłe i spontaniczne. A nie wymuszone.
Cóż, wychowywać nikogo nie będę ani pokazywać paluszkiem. Może to ja jestem dziwna (oj tak).
Cztery związki za sobą (nareszcie znowu wolna). Dwóch z nich żałuję i tylko w nich byłam wierna, i dałabym się pokroić za tę miłość. Pozostałe, cóż aniołem nie jestem. Czy żałuję, czy mam jakieś wyrzuty sumienia- NIE, może bym miała gdybym kochała. A tak, dobra zabawa- ot stały element mojego życia- jak para butów- która z czasem się nudzi, niszczy, na rynek wchodzą ciekawsze modele. Wyrzucam, chyba że za nim(i) szaleje to oddaje do szewca- jednakże wszystko ma kiedyś swój koniec.
Jednak potrafię być wredna, aż mi trochę szkoda tych naiwnych, zakochanych. Przekonanych o moich uczuciach. Kłamać potrafię, a słowa "kocham cie" nic dla mnie nie znaczą. Równie przekonująco mogę je wypowiadać motorniczemu w tramwaju.
O losie naiwny, widzisz i nie grzmisz. Jednego nie lubię, jak się okazuję, że znowu mam rację. Jak czuję, że ktoś jest skurwysynem, który się drze na prawo i lewo, że nim nie jest- to na 99% nim jest. W myśl zasad: najciemniej pod latarnią lub też krowa która dużo ryczy, mało mleka daje.
Life is brutal.
A ja się będę dalej bawić i na babskich plotach wspominać będziemy, jak to biednego faceta robiło się w wała.

13 listopada 2009

nocne postanowienia na zmiany

Wytrwałości, tego mi trzeba.
Raz na milion lat człowiek potrzebuje zmian- nowe buty, płaszczyk, nowe życie.
Nowy płaszcz jest, butów nie mogę dostać- jak już są, to kosztują odpowiednio.
Okulary poszły w zapomnienie- niech żyją soczewki, chociaż dziwnie się w nich czuję. Cóż tak to już jest, jak druciaki nosi się od zerówki. Wszystko widzę i nic mi z nosa nie spada- dziwne. Sądzę jednak, że do przyzwyczajenia.
I najważniejsze, przy małym moralnym wsparciu jednego osobnika, rzuciłam palenie. Ćwiczymy silną wolę. A, rzuciłam a nie rzucam- zamierzone i celowe ;p.
Chociaż aktualnie przeżywam mały (nosi mnie) kryzys.
W związku z powyższym robię milion różnych rzeczy po to tylko, żeby nie myśleć- i tak myślę. I gadam sama do siebie.
Kryzys nastąpił już wczoraj... zapale jednego, a co mi tam. Znalazłam jakiegoś zapomnianego w biurku, wyszłam z psami i odpaliłam/przypaliłam... po czym wywaliłam (o jakże ja jestem z siebie dumna!!!) głośno wygłaszając monolog, że żadna bibułka z trawą w środku nie będzie mną rządzić i że skurwysyn ma się ode mnie odczepić... poskutkowało (jak na razie). Tylko nie wiem co sąsiad sobie pomyślał.
Zmiany, zmiany... i dalej nie wiem co chcę robić w życiu ;p

6 dzień bez papierosa.
Nie wiedziałam, że potrafię haftować- czymś trzeba ręce zająć.
Wróciłam do malowania.
Bieganie po błocie też jest fajne.
Dziwne uczucie, niby wypalenie papierosa nie zajmuję tak dużo czasu, jednak im dłużej tego nie robię tym mam więcej czasu na inne rzeczy.
Oszczędzam, przezorność
A, żeby nie kusiło, każdą kwotę która przeznaczyłabym na fajki, wrzucam do skarbonki. Będzie na sylwestra.

7 września 2009

władza procentuje

70 lat temu w miejscowości Góra Strękowa (gm. Zawady, pow. Białostocki). Odbyła się (wg historyków) jedna z ważniejszych walk, heroiczna obrona- zwana polskimi Termopilami.
720 żołnierzy pod dowództwem kapitana Raginisa odpierało ataki (w dniach 7-10 1939) ponad 35. 000 niemieckich najeźdźców... ( więcej o polski Termopilach.
Dnia 6.09.2009 na Górze Strękowej odbyły się uroczystości upamiętniające ową bitwę. Dzięki zrządzeniu losu/ fartowi/ internetowi- czemukolwiek- udało mi się 'wkręcić' w organizację tego przedsięwzięcia. Jako, że moja rodzina pochodzi z tamtych stron (wieś rodzinna znajduje się raptem 4 km od pola bitwy), to tym bardziej radość me serce rozpierała.
W sobotę rano, dzień przed obchodami, stawiłam się na miejscu. Jacyś ludzie w niemieckich mundurach, kilka sanitariuszek, pan w TIRze z wielką naczepą a na niej Transporter. Taki o to widok zastałam. Pokręciłam się, wykonałam kilka telefonów do wójta gminy Zawady, który to organizował i dzięki któremu tam byłam. Posiedziałam w kabinie TIRa, zaprzyjaźniłam się 'niemieckimi żołnierzami', poskładałam kilka namiotów i wróciłam do domu.
Pierwszy dzień pracy minął.
Niedziela, godz 9 rano.
Znowu na polu bitwy.
Namiot organizatora.
Siedzimy i knujemy, tzn ciężko pracujemy. Praca polega na łapaniu namiotu, który to wiatr nam zdmuchnął i pewnie gdyby nie słup wysokiego napięcia, to byśmy dalej go łapali. W tzw międzyczasie panowie z autokaru do pobierania krwi zwerbowali mnie. W efekcie upuścili ze mnie trochę płynów- ale za to dostałam 8 czekolad (różnych smaków), siatkę batoników i soczki- jupi wyżerka.
Na scenie rozgrzewał się szwedzki zespół Sabaton, który w Polsce jest znany dzięki piosence 40:1, opiewający bohaterskie czyny kapitana Raginisa i jego żołnierzy.
Pora zacząć obchody. Msza polowa, apel poległych i inne święte przemówienia. A następnie inscenizacja walk. Niestety nie dane mi było jej dokładnie obejrzeć, cóż trzeba było zostać na posterunku. Jednak widząc co działo się na próbie, nie wątpię, że pokaz był rewelacyjny.
Chwila wytchnienia. Do namiotu ściągnęła "władza" w postaci wójta, sekretarza i innych członków. Zebrałam okoliczne ploty, zjadłam ciasto i pojechałam do domu na obiad.
Część oficjalna zakończona.
Wróciłam na koncert Sabatonu. Gdzieś na wstępie zgarnęła mnie "władza" i poczęstowała malinówką, następnie wódką ekologiczną... w dobrym nastroju postanowiłam się wbić w tłum ludzi wirujący pod sceną (nic nie przebije 70letniego dziadka tańczącego pogo). Poskakałam chwilę i została przerzucona przed barierki, tak, że stałam przed samą sceną- bosko.
Koniec koncertu, koniec obchodów i powrót do domu.

3 maja 2009

Majówkowy zawrót głowy

Czyli inaczej mówiąc trzy dniowa nicnierobota.
Poza oczywiście kilkoma sprawami/spotkaniami, które gdzieś w tzw międzyczasie sobie wynikły i były zupełnie nieplanowane. Czysto spontaniczne. O jakże ja się cieszę, inaczej bym pewnie do reszty zwariowała po piątkowym dniu. Człowiek jest za stary na pewny rzeczy i w moim wypadku mało tolerancyjny. Czasem się zastanawiam czemu za zabicie idioty idzie się do pierdla? W przeciwnym wypadku posłałabym na tamten świat kilka osób.
Niech żyje piątek- weekendu majówkowego początek. Jako, że w tym roku wypadły tak niefortunnie, że dwa z trzech dni były w sobotę i niedzielę to i nie odczułam zbytnio owego wolnego zawrotu głowy jaki wszystkich dopadł. Zwłaszcza, że ja i tak piątki mam wolne... Czyli, jak dla mnie, normalne wolne dni. Nudna jak polski film.
Na szczęście są ludkowie, którzy w nocy o północy potrafią poprawić najbardziej zjebany humor i śmiać się z durnych opowieści o zjadaniu rybek akwariowych.
Doszłam też do pewnych wniosków, że nie powinnam ruszać tyłka z domu (lub też robić coś wbrew dobie a tylko dlatego, że muszę- nie nie muszę), jeżeli coś mi mówi w środku, że powinnam zostać... Trzeba było, bo jak zwykle "intuicja" mnie nie zawiodła... Muszę poćwiczyć asertywność i następnym razem mówić Nie nawet jeżeli 3/4 świata miałoby się na mnie obrazić... mało mnie to...zwłaszcza, że i tak jestem w pewnych miejscach/ sytuacjach potrzebna jak kij w oku.
Oficjalnie 'majówkę' uważam za udaną, poza małymi zonkami. Cóż w życiu i bywa i tak.
Ale za to na stacjach BP mają dwa duże Żubry za 5 PLN.
Ma się też tych swoich wariatów, którzy patrząc w rozgwieżdżone niebo, dostrzegają to samo co ja... i którzy też dzielą majtki na wizytowe i robocze.
Ma się wśród znajomych też hipokrytów, którzy jedno mówią a drugie robią... przykre
Pieskiem salonowym nie jestem, więc nie muszę bywać, żeby być... zwłaszcza jak o tym, żeby być dowiaduję się za trzy minuty południe, kiedy to już dawno jest nieaktualne.

24 kwietnia 2009

Ane Brun


Ane Brun, właściwie Ane Brunvoll (ur. 10 marca 1976 w Molde w Norwegii) – norweska wokalistka, autorka tekstów, wykonawczyni muzyki pop.
Związana z wytwórnią płytową DetErMine Records. Profesjonalną karierę muzyczną rozpoczęła pod koniec lat 90., gdy współpracowała m.in. z zespołem A-ha. Debiutancki album Spending Time with Morgan wydała w 2003, zaś do najbardziej znanych przebojów piosenkarki należy utwór "My Lover Will Go" z nagranego rok później EP pod tym samym tytułem.







13 kwietnia 2009

Puszcza

Opisywać będę później.. kilka zdjęć z wyprawy do Puszczy Słupeckiej, która oddalona ode mnie jest 15 minut jazdy rowerem ;p.

Wiosna 2009

3 kwietnia 2009

Tango

Kiedyś chciałam się nauczyć.... nadal chcę. Może kiedyś


informacje zaczerpnięte z Wikipedi:
Tango wywodzi się z tradycji hiszpańskich habanery i flamenco, przeszczepionych na grunt Ameryki Południowej i zmieszanych z "candombe", którą tańczyli i śpiewali, na ulicznych paradach, afrykańscy niewolnicy. W refrenie powtarzają się słowa "cum-tan-go" i od nich wywodzi się nazwa "tango". "Candombe" z czasem przekształciło się w "milongę".

Prymitywna forma tanga pojawiła się już pod koniec XVIII wieku. Początkowo tańczono je w podrzędnych lokalach i domach publicznych[1], a jego popularność ciągle rosła, zwłaszcza dzięki pociągającej muzyce. Styl tańca, który powstał około 1900 w Montevideo i Buenos Aires, dziś nosi nazwę tango argentyńskie. Później tango trafiło do Stanów Zjednoczonych i około 1907 do Europy, najpierw do Francji. W Paryżu święciło prawdziwe triumfy. Pierwszym tangiem, które zyskało popularność światową było La Morocha Angelo Villoldo. Francuzi tak się w nim rozkochali, że stworzyli własny styl – tango paryskie, tak zwane apaszowskie. W Hollywood najbardziej znanym odtwórcą tego tańca stał się Rudolf Valentino.

Jednak pochodzenie i wyjątkowo silne zabarwienie erotyczne tego tańca prowokowały także wiele głosów protestu. Dookoła tanga rozgorzała wielka dyskusja. W 1913 roku londyński dziennik The Times ocenił tango jako w najwyższym stopniu nieprzyzwoite. Do dyskusji włączył się papież Pius X, wypowiadając się negatywnie. Cesarz niemiecki zabronił go tańczyć swoim gościom. Radość tańczenia tanga była tak ogromna, iż nie zważano na tego typu zakazy. Dzięki wizycie wielkiego tancerza Casimira Ain w Rzymie i jego wirtuozerii, następny papież Pius XI wydał już pozytywną ocenę.

Stara Gwardia (przed 1917) [edytuj]

1876 zalegalizowano domy publiczne w Buenos Aires

1880 Początki tanga (muzyka i taniec).

1910-1913 Ricardo Güiraldes, argentyński nowelista i poeta, był w tym czasie jednym z najbardziej zagorzałych propagatorów tanga argentyńskiego w Paryżu. W 1911 roku napisał wiersz na cześć tanga, a w 1911 odtańczył tango, wśród zdumionych gości salonu w Paryżu. Tango poprzez Paryż, i akceptację wyższych klas, staje się jednym z najbardziej popularnych tańców na świecie w 1913 roku. Tango rozpoczyna karierę w Paryżu i na świecie jako pierwszy improwizacyjny taniec (bez ustalonych sekwencji kroków). Tango powoduje zmiany w modzie - rodzaju kapelusza czy rozszerzonych tulipanowych sukniach. Gama kolorów pomarańczowy-żółty-czerwony stają się kolorami tanga. Na początku XX wieku leksykon tanga zawierał: arrastrada (arrastre), balanceo, corte, corrida, lustrada, media luna, ocho, quebrada, sentada, taconeo, tijera.

Sukces tanga w Europie powoduje zainteresowanie tangiem w Argentynie wśród "lepszych sfer".

1913 Premiera (3 lutego 1913) brytyjskiej komedii muzycznej The Sunshine Girl, napisanej przez Paula A. Reubensa i Arthura Wimpersa, z udziałem Vernona i Irene Castle zapoczątkowuje historię tanga w Stanach Zjednoczonych.

1913 Książka Gladys Beattie Crozier The tango and how to dance it wydana w Anglii jest pierwszym podręcznikiem tanga i jednocześnie podręcznikiem dobrych manier (Groppa, 2004).

1913 Lucyna Messal i Józef Redo zatańczyli po raz pierwszy w Polsce tango 28 października 1913 w spektaklu Targ na dziewczęta (według pamiętników Ludwika Sempolińskiego), co zapoczątkowało modę na tango w Polsce.

Nowa gwardia 1917-1943 [edytuj]

W 1916 roku do władzy w Argentynie doszedł Hipólito Yrigoyen, który reprezentował polityczne i społeczne aspiracje klasy średniej. Bardziej konserwatywny Marcelo Torcuato de Alvear był prezydentem od 1922 do 1928. W 1928 Yrigoyen został ponownie prezydentem, ale w 6 września 1930 roku nastąpił przewrót wojskowy w Argentynie i do władzy doszedł Jose Felix Uriburu i wtedy skończyły się rządy oparte na klasie średniej a rozpoczął się okres chaosu. Dodatkowo 1928-1935 był okresem depresji ekonomicznej. Okres lat 1920-1929 był okresem względnego dobrobytu. Dlatego okres rozwoju tanga i liryki można rozdzielić w tym okresie na lata 1920 i lata 1930.

1917-1925 Początkowy okres rozwoju piosenki tanga (tango-canción, ang. tango-song), zapoczątkowany przez sukcesy argentyńskiego śpiewaka Carlosa Gardela. Pod koniec 1917 roku Gardel nagrywa Mi noche triste, pierwsze tango napisane specjalnie jako utwór śpiewany (por. Pascual Contursi).

1919 - zakaz prowadzenia domów publicznych w Argentynie W marcu 1919 domy publiczne w Argentynie zostały zakazane. Do tego momentu burdele były miejscem, w którym rozwijało się tango. Spowodowało to przejście tanga do Teatro de revistas (wodewil) oraz kabaretów[2].

Tangomania 1920 Gwałtowny rozwój tanga w Europie. Okres lat 1920 w Europie i Stanach Zjednoczonych to okres, w którym kobiety paliły papierosy publicznie, prowadziły samochody i obcinały włosy. Tango dało swobodę ruchu kobietom. Popularnymi kolorami tanga są jedwaby tanga - zółte i pomarańczowe kolory. Tangowe perfurmy Nirvana oraz Sakountala. Nowe potrawy fr. banane tango, fr. le peche melba, fr. le gateau tango.

1921 Rudolf Valentino tańczy tango w niemym filmie Czterech jeźdźców Apokalipsy (The Four Horsemen of the Apocalypse) with Beatriz Dominguez. Muzyka tanga była grana jako akompaniament w kinach. Film miał wpływ na ugruntowanie pozycji tanga w Stanach Zjednoczonych w latach 1920. W 1923 roku Valentino z Nataszą Rambovą podpisał kontrakt na objechanie 40 miast przez 17 tygodni ze spektaklem tanecznym m.in. z tangiem z Czterech jeźdźców Apokalipsy.

1925-1935 Taniec tanga w Argentynie przeżywa okres spadku popularności ze względu na rozwój śpiewanego tanga (do którego jest trudno tańczyć). Dopiero od 1935 roku nastąpiło ponowne zainteresowanie tańcem. Carlos Gardel jest dominującym piosenkarzem tego okresu (1920-1935) w Argentynie. Inni piosenkarze to Ignacio Corsioni (1891-1967), Ada Falcon, Azucena Maizani, Rosita Quiroga. W tym czasie wykonawcy tanga prezentują się w smokingach (ang. smoking jacket), jest to istotny element kultury piosenki tanga. Tango w sobotę wieczorem było ucieczką od rzeczywistości, a smoking lub najlepsze ubranie zakładane w sobotę, było tego wyrazem.

1929 - pierwsze filmy dźwiękowe. W Argentynie pierwszy film dźwiękowy (1933) był poświęcony tangu.

1930 - Po przewrocie wojskowym Jose Felix Uriburu 6 września 1930 nastąpiły dalsze ograniczenia prostytucji w Argentynie. Skandal związany z organizacją Cwi Migdal - stręczycieli, alfonsów i właścicieli domów publicznych specjalizujących się w przemycaniu kobiet ze wschodniej Europy spowodował zacieśnienie moralności i spadek popularności kabaretów. Tanga tego okresu odzwierciedlają te nastroje.

Złoty okres 1943-1955 [edytuj]

Największe sukcesy tanga po II wojnie nastąpiły w czasie Juana Domingo Perona. Peron został prezydentem w 1946, a okres jego prezydentury (1946-1955) charakteryzuje polityka społeczna faworyzująca popularną kulturę i ruch nacjonalistyczny. Spowodowało to rozwój przemysłu rozrywkowego i tanga jako muzyki typowo argentyńskiej. Jednocześnie radio i film stawały się coraz bardziej popularne.

Przedstawicielami Złoego okresu są orkiestry i muzycy: Angel D'Agostino, Alfredo de Angelis, Juan D'Arienzo, Rodolfo Biagi, Miguel Caló, Francisco Canaro, Julio de Caro, Lucio Demare, Edgardo Donato, Osvaldo Fresedo, Pedro Laurenz, Enrique Rodriquez, Carlos di Sarli, Osvaldo Pedro Pugliese, Ricardo Tanturi, Anibal Carmelo Troilo.

Regres 1955-1983 [edytuj]

1955-1983 W początku lat 1950 nastąpiło załamanie ekonomiczne i rząd Perona zaczął upadać. W 1955, kiedy Peron został odsunięty od władzy, Argentyna była w kryzysie. Nowy wojskowy rząd był okresem regresu w Argentynie, kiedy cokolwiek związane z populistycznym Peronem było nie do przyjęcia. Wprawdzie tango nie było oficjalnie zabronione, ale wielu artystów związanych z tangiem popierało Perona i zostało uwięzionych lub izolowanych. Po 1955 wprowadzono okresy stanu wyjątkowego i godziny policyjnej co także nie pozwalało na tańczenie tanga. W Argentynie istniało prawo zabraniające młodocianym przesiadywania w barach nocnych, które był wybiórczo stosowane. Bary z rock and rollem nie były kontrolowane, natomiast bary, gdzie grano tango, kontrolowano. W innych opiniach tango zostało po prostu zastąpione przez telewizję, Beatlesów, argentyńską muzykę folklorystyczną, jazz, oraz brazylijską Bosa Novę. W każdym razie pomiędzy 1955 i 1983 (po wojnie falklandzkiej) praktycznie nikt nie uczył się tanga w Argentynie. Tango nie zanikło, ale było znacznie ograniczone.

Renesans tanga(1980-) [edytuj]

1983-1994 Po 1983 roku popularność tanga w Argentynie gwałtownie wzrosła. Tango, jako symbol Argentyny stało się znowu powodem do dumy. Głównym problem był brak nauczycieli tanga w Buenos Aires, zresztą do tego momentu nie było w Argentynie tradycji uczenia początkujących tanga. Stopniowo osoby, które nie tańczyły tanga przez 30 lat zaczęły je tańczyć na nowo, niektórzy uważali za swój obowiązek przekazania tanga następnej generacji. Początkowo renesans tanga był związany z dość skomplikowanymi figurami i tango show. Jednym z najbardziej wpływowych nauczycieli tego stylu był Antonio Todaro, który umarł w 1993. Tango przeżywa okres dobrej passy na całym świecie m.in. dzięki przedstawieniu Tango Argentino granemu od 1983-1993 w 57 miastach, m.in w USA (m.in Broadway), Europie, Japonii i w Ameryce Łacińskiej czy filmowi Tango reżysera Carlosa Saury. Te sukcesy tanga na świecie przyczyniły się do odrodzenia tanga w Argentynie. Następuje też odrodzenie oryginalności muzyki tanga m.in dzięki zespołom Gotan Project, Bajofondo Tango Club czy Juanowi Caceresowi.

1994+ Około roku 1994, nastąpił zwrot ku prostszemu stylowi. Styl milonguero, który został tak nazwany przez Susanę Miller, nawiązywał do tradycji złotego wieku tanga przed drugą wojną światową. Jednym z czołowych tancerzy tego stylu był Carlos Gavito, który tańczył z Marcelą Duran w popularnym spektaklu Forever Tango (1994-2007). W pewien sposób uważano milonguero za bardziej autentyczny niż skomplikowany styl pierwszego okresu renesansu tanga pomiędzy 1983-1994.

2003 Rząd argentyński zaczął sponsorować marketing tanga dla celów rozwoju turystyki.

2007 W 2007 tango jest tańczone w różnych stylach, popularne jest tango alternatywne tańczone czasami do muzyki, która nie jest klasycznym tangiem; inne style to klasyczne tango salon z odmianami milonguero, nadal sukcesy odnosi tango dla turystów, czyli tango fantazia.

Obecnie poparcie finansowe dla tanga w Argentynie pochodzi od turystów; tango nie jest najbardziej ulubioną muzyką biednych mieszkańców w Buenos Aires. Bardziej zamożni porteños nadal słuchają tanga. Lokalne organizacje nadal popierają formalne organizacje takie jak Orquesta del Tango de Buenos Aires (ostatnia orkiestra tanga z dużym zespołem muzyków), Academia Nacional del Tango, oraz Fundación Astor Piazzolla, a także kilka klubów takich jak Café Homero czy Club del Vino poza głównym traktem turystów w północnej części Palermo. Natomiast najstarsze dzielnice La Boca i San Telmo są w pewnym sensie muzeum tanga dla turystów.

27 marca 2009

Wiosna, wieje cieplejszy wiatr

Malutkimi kroczkami, takimi tyci tyci, zbliża się wiosna. Kalendarzowa już nastała, tej pogodowej jakoś nie widać za oknem- przynajmniej moim.
Wiosna to czas porządków, wrzucania na dno szafy zimowych ubrań, butów i innych szpargałów. To też czas kiedy wszystko budzi się do życia, ptaszki drą ryje a roślinność pyli- Ptaszki zniosę, pylenia już nie. Słońca przygrzewającego też nie....
Nie lubię wiosny, lata i wszystkiego co jest ciepłe. Ble
Nie lubię przedwiośnia (pora roku a nie tytuł książki Żeromskiego), gdzie śnieg topnieje, ziemia jest zbyt twarda, żeby w nią wsiąkało.. i wszystkie psie kupy, syfy, rozkładające się ciała wychodzą na światło dzienne, rozkładając się w pierwszych promieniach wiosny.
Nie lubię tego błota, które powstaje po roztopach.
Ale wiosna jest fajna, dla mężczyzn. Hordy kobiet powbijają się w jakieś przewiewne fatałaszki z golizną a wierzchu i będzie na co popatrzeć... No, może 1 na 10 będzie ładnie i ponętnie wyglądać. Pozostałe 9 jak baleron wciśnięty w siatkę. Nie mnie oceniać.
Skoro wiosna i porządki, dłużej widno i takie tam to i czas na przemyślenia...
Naszło mnie jedno, takie z przeszłości- że ja się nie nadaję do bycia w związku. Ktoś tam mi kiedyś zarzucił, że bycie singlem to maska i że udaję. Prawda jest taka, że będąc samej mnie było lepiej. Ja się nie muszę martwić o drugą osobę, nie muszę się zastanawiać czy dobrze wyglądam, co mówić, robić etc... bo się znajdzie lepsza. Nie obchodzą mnie dodatkowe kilogramy, które się gdzieś tam pojawiają... Żyję dla siebie, dla swoich potrzeb i swoich wymagań.
Nie muszę wysłuchiwać jaka to była, była wspaniałą, jak to najpiękniejsza jest koleżanka...
Ja jestem za stara na takie rzeczy.
Przemawia też przeze mnie mój wrodzony/ wyuczony/ nabyty pesymizm... nie wierzę w związki w ich długoletniość i w całe to gadanie o miłości... taka sama utopia jak i kwiat paproci. Wszyscy o nim gadają, nikt nie widział
A, że kocham- jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Miłość przemija.

15 marca 2009

goniąc walenie

Tradycja rzecz święta i trzeba ją pielęgnować i dbać i polerować.
Jako, że w tym roku 17.03 wypada we wtorek to postanowiłyśmy sobie przyspieszyć świętowanie.
Tu wypada zrobić króciutki wkręt. Jak wiadomo (albo i nie) 17 Marca jest Dzień Św. Patryka (nie wiedzieć czemu od kilku lat strasznie się zrobiło modne w tym kraju i przez wszystkich hucznie obchodzone. A raczej na zasadzie kolejnej okazji do nawalenia się). Tak się dziwnym trafem złożyło, że z taką jedną ( się Ewa zwie) obchodzimy ten dzień co roku od ponad 10 lat. Zawsze we dwie ( taki babski wieczór) mniej lub bardziej imprezowo.
W tym roku postanowiłyśmy się zabawić w weekend. Czyli dwa dni czystego szaleństwa.
Wpierw był pub Patryk przy ul Nowogrodzkiej. Z irlandzkim pubem ma tyle wspólnego co ja z Miss Universum, ale pomińmy ten fakt. Grunt, że był Guinness a nawet dwa i miły barman, który nam zrobił koniczynki na pianie.
Później przyziemne sprawy takie jak obiad(tak, do Patryka nas powiało po 12 w południe), spacer itp.
Oczywiście spacer nie obył się bez udziwnień, bo o to gdzieś na Polach Mokotowskich zaczepiła nas grupka młodych osobników (lat 20pare) i poczęstowała tanim winem (spróbowane).
Zbliża się wieczór.....
Koncert... jakoś tak mało Irlandzko, ale za to szantowo. Nóżki nas pognały do Czarnej Perły gdzie odbywał się festiwal Szantymaniaka . Zupełnie o nim zapomniałam, bo biedną Ewę wyciągnęłam na jeden koncert- Bananów.
Sześciu panów śpiewających, ryczących i kręcących bioderkami... Do szczęścia nie trzeba więcej. Zwłaszcza, że ich koncerty zawsze są na maxa naładowane pozytywną energią. Tłum pod sceną, tłum za sceną i wszędzie gdzie się tylko da.
Nadmienię tylko, że występują acapella. Trzeba zobaczyć, posłuchać i zedrzeć sobie łapki od wyklaskiwania a i tak będzie niedosyt.
Początek cudny... Banana- Boat zaśpiewali "Requiem dla nieznajomych przyjaciół z Bieszczadów" pierwszy raz na koncercie. Widać było skupienie i powagę na twarzach członków a i pewnie nie jednemu zakręciła się łezka w oku.
O co chodzi z Bieszczadami ( bynajmniej to nie piosenka o górach). Pozwolę sobie wkleić opis z ich strony.Banana Boat o s/y Bieszczady.
I cieszę się, że mogłam wysłuchać jej na koncercie. Wykonana została w hołdzie i ku pamięci Dariusza Ślewy- członka zespołu Smugglers "W Smugglersach grał i śpiewał od samego początku, z przerwą na wyjazd zagraniczny. Po odejściu Grzegorza Tyszkiewicza stał się wokalnym liderem i frontmanem kapeli (w tej roli trafił na okładkę ostatniego "Szantymaniaka"). Udzielał się muzycznie także w formacji Szela, a wcześniej - w Packecie.

"Stłukla" odszedł w szczycie twórczych możliwości. Jego zespół nagrywał nową płytę, a nowy materiał - prezentowany już na koncertach - zapowiadał rewelacyjny krążek. Zaiste - los nie oszczędza Smugglersów. Nieco ponad trzy lata temu odszedł skrzypek zespołu - Józef Kaniecki."

Weekend oficjalnie uznaję za bardzo udany...
Który zakończył się ganianiem wiewiórek i jedzeniem waty cukrowej

13 marca 2009

Rozmówki

kilkadziesiąt powodów dla których przestała uznawać kościół i wiarę.
To taki wkręt nie związany z tematem.
Miałam coś naskrobać a'propo rozmów międzyludzkich, zwierzeń, słuchań, doradzania i innych. W kwestii tego typu klimatów to ja jestem zielona w czerwone groszki. Dziwnym jednak trafem zawsze się znajdzie ktoś kto przyjdzie do mnie ze swoim problemem i oczekuje cudu. Czyli cudownej rady i cudownego wysłuchania. Dziwnym też trafem przy najmniejszym moim wysiłku, zawsze na końcu słyszę " kurczę, dzięki za radę. Dobra była" itp. A mnie w tym momencie opada szczęka i rączki wiszą bezwładnie, bo jak dla mnie właśnie komuś powiedziałam rzecz najbardziej oczywistą. W sumie nawet lekko z niej zadrwiłam. Więc, nie dość że jestem lekko złośliwa to jeszcze mi za to dziękują. Być może tego oczekują- dobitnej szczerości i potrząśnięcia za ramie.
Dziwne to wszystko, ale cóż.
Nie powiem ( ze względu na dobro mówców) jak słucham... mam swój sposób na to. Czyli jak wysłuchać, doradzić i nie zwariować od nadmiaru informacji. A znajomych mam dziwnych, cały przekrój i wachlarz. Przychodzą, dzwonią, piszą czasem o takich rzeczach, ze ja bym się kilka razy zastanawiała czy własnej przyjaciółce o tym mówić. Z jednej strony to miło, z drugiej troszku męczące gdy o 3 nad ranem dzwoni zdenerwowany kumpel z czymś co spokojnie mogłoby poczekać do rana. Odbieram, a i owszem, zaspana tłumaczę i mam darmowe piwo w podzięce.
Nie wiem czemu większość zazwyczaj po skończonej rozmowie mówi coś w klimacie " masz u mnie piwo". Jakiś taki rozbudowany i przeinaczony zwrot " dziękuję, że mi pomogłaś. Jestem wdzięczny". Faktem jest, że później tego darmowego chmielu nie ma. Może zacznę odbierać i zrobię imprezę dla sporej gromady.
Zanikam... ratować kolejną duszyczkę. I zastanawiam się jak powiedzieć przyjaciółce, że z jej przyszłym małżeństwem mi coś śmierdzi. Mam złe przeczucia, a ona praktycznie nigdy mnie nie mylą. Dowodów jednak nie mam. Jedyne co mi pozostaje to czekać i być jak się wszystko sypnie.

9 marca 2009

ludzkie dziwadła

Buszująć po internecie w poszukiwaniu przyziemnych spraw natrafiłam na poniższą stronę. Czy rzeczywiście tacy ludzie istnieli, czy to tylko zręcznie zmanipulowane legendy.
Historie i fotografie dość osobliwe
human marvels

6 marca 2009

polaz z *

Mam awersję do wszelkiego rodzaju petycji, ankiet, badań rynku itp dziwnych formularzy. Dlaczego i po co obchodzi kogoś moja prywatna opinia. Ja rozumiem, że to służy nawiązywaniu i wzmacnianiu więzi międzyludzkich. Jakby nie patrzeć człowiek to zwierzę stadnę, które na hurra robi to co inni. Hmm, może jestem odrębnym gatunkiem, ale takie zbiorówki skutecznie mnie odstraszają. Podpiszę petycję, która i tak nic nie zmieni, ale będę się czuł jakbym postawił jeną cegłę podczas budowy domu. Szkoda tylko, że każdy stawia sobie sam a w efekcie i tak wszystko się na końcu rozleci. Ludzie mają jakieś mylne wyobrażenie dt. podpisywania różnych listów, jakby one mogły coś zmienić. Najczęściej nic nie zmieniają i niczego większego nie wnoszą. Gdyby tak był to obecnie na świecie panowałby pokój, znieśliby kare śmierci, przestaliby nękać stonogę pospolitą i coś lub kogoś tam jeszcze.
W sumie jakby nie patrzeć fajna rozrywka na nudne, zimowe wieczory.
Jak znajdę jakiś konkretny powód, to zacznę podpisywać się pod tymi listami rozpaczy.

5 marca 2009

movie



bo chodzi o tytuł. O film też. Fakt, że "stary" i z poprzedniego wieku, ale warty obejrzenia, przypomnienia lub czegokolwiek innego.
Dla mnie samej również.

28 lutego 2009

muzycznie

tak na dobry początek.


Tego pana nikomu nie muszę przedstawiać. Jedna z piękniejszych ballad:


A oni brzmią 100 razy lepiej live niż studyjnie. POzytywne wibracje;p


I na koniec

let's talk about you and me


Kilka tygodni temu, może dwa, w moje łapki wpadła książka A. Berger i K. Sundermeier pt "Dlaczego kobiety wyglądają lepiej niż im się wydaje". Czyli 7 kroków ku nowemu poczuciu własnej wartości.
1.- kult piękna
2.- moje ciało- przyjaciel czy wróg?
3.- uwaga, jędze!
4.- jak mężczyźni naprawdę widzą kobiety
5.- przyjemność zamiast cierpienia
6.- jak odpowiednio podkreślić swoją urodę
7.- zmiany
Książka a raczej poradnik opisujący krok po kroku co zrobić, aby siebie polubić. W zabawny sposób podpowiada jak pokochać dodatkowe kilogramy, jak poczuć się we własnej skórze dobrze niezależnie od wieku i rozmiaru. Przyprawiona cytatami sławnych osób ze świata mody i nie tylko.
Nie jest to pozycja terapeutyczna i nie wyleczy nikogo z jego problemów. Jednak jest dobrym punktem zaczepienia dla kogoś komu samoocena szwankuje. W sposób ciekawy pozwala ocenić samą siebie. Do rozwiązania kilka krótkich testów, zabaw, które pomogą odpowiedzieć na pytania- czemu i dlaczego tak o sobie myślę.
Wyjaśnia nam jak mężczyźni nas postrzegają i dla kogo tak naprawdę chcemy dobrze wyglądać. Jak chodzić z podniesioną głową i nie przejmować się opiniami innych, które często są wyssane z palca.
Prawdziwe piękno wypływa ze środka, reszta to opakowanie, które też jest ważne.
Nie namawia do zaniedbania się, o nie- wręcz przeciwnie. Skoro przeszkadza ci coś, to zamiast narzekać- zmień to. Odpowiednia fryzura, makijaż, dobór stroju- mogą zdziałać cuda.
Gdzieś w połowie czytelnik natknie się na 20 wskazówek jak być zadowoloną ze swojego ciała. Polecam wydrukować sobie i nosić przy sobie

I na koniec cytat, motto:
" Nie ma kobiet brzydkich- są tylko leniwe" Helena Rubinstein

25 lutego 2009

śmietniczek

Odcięłam się całkowicie od źródełka hipokryzji i nie mam o czym pisać. Tam przynajmniej miałam cały przekrój ewenementów psycho -socjologicznych, relacji międzyludzkich i osobników różnej maści. A teraz ostali mi się sami normalni z lekkim odchyleniem od normy.
Jak człowiek raz na jakiś czas oczyści swoje środowisko psychiczne ze śmieci to od razu nabiera chęci do działania, życia.
Nabrałam, że aż się kurzy za mną... wyleguję się w łóżku do oporu i o dwie minuty dłużej. Jak ja nienawidzę chorować, a raczej być zmuszonym do pozostawania w domu bez możliwości wychodzenia. Jak tak się siedzi to i się myśli, a jak się myśli to i coś tam się zawsze wymyśli i do jakiś wniosków dojdzie.
Po pierwsze- zaniedbałam się z czytaniem. Książek. Stoją na półkach i się kurzą. Będę nadrabiać, od teraz. Tylko zaaplikuje antybiotyk sobie.
Po drugie- znowu zaniedbuje mazania czy jak kto woli malowanie. Faktem jest, że powinnam w końcu zrobić ten gipsoryt i rzeźbę z drutu- argh, to już jutro.
Po trzecie- aż wstyd się przyznać jak dawno nie byłam w teatrze.
Po czwarte- moja ignorancja muzyczna sięgnęła zenitu. Nie chodzi o to czego słucham, tylko o to, że za cholerę nie mam pamięci do tytułów i wykonawców. Tak to będę sobie tłumaczyć, a nie że wogólę nie przywiązuję do tego uwagi.
Po szóste- Muzeum Narodowe czeka....
Po siódme- dopisać zawsze można

6 lutego 2009

włoska robota

Jakiś czas temu media całego świata, a przynajmniej większej części Europy obiegła informacja o pewnej pani, o bardzo ładnym imieniu Eluana. Cóż ta pani takiego zrobiła, że praktycznie nie schodzi z czołówek gazet i programów informacyjnych w TV. Nic, bowiem od 1992 jest w stanie wegetatywnym. Wszystkie funkcje życiowe są sztucznie podtrzymywane przez maszynę. Eluana obecnie znajduje sie w śpiączce powypadkowej, jej mózg nie funkcjonuję. Nawet jeżeli jakimś cudem się wybudzi, to i tak do końca swoich dni będzie skazana na powtykane rurki w każdym otworze, które będą za nią jeść, oddychać czy załatwiać potrzeby fizjologiczne. Do końca, też będzie skazana na obcych ludzi i na to, że będzie jak roślinka.
Głośno się zrobiło, kiedy to ojciec Eluany po długich latach sądzenia się, wygrał sprawę i możliwość odłączenia córki od aparatury i tym samym pozwolenia jej na odejście. W tym momencie świat a głównie mieszkańcy Włoch podzielił się na dwa obozy. Obrońcy życia- każdego- krzyczą głośno, że to zwykłe morderstwo i że nikt nie ma prawa do tak haniebnych czynów. Zwolennicy, mówią swoje. Chociaż ci ostatni są jakby mniej pokazywani przez media. Rząd Włoch chcę na siłę wprowadzać nowe dekrety, aby tylko ocalić życie tej biednej kobiety. Księża grzmią z ambon i przywołują do porządku. Nawet papież Benedykt XVI wygłasza kazania związane z tematem, niby nie personalnie, ale i tak wszyscy wiedzą o kogo chodzi.
Wszystko pięknie i ładnie. Armie zbawienia walczą o życie tej biednej duszyczki. Tylko, czy to jest życie? I czy w ogóle możemy jeszcze mówić o istocie ludzkiej? Wszyscy chcą podtrzymywać życie, a raczej funkcje życiowe, które i tak same nie mogą ( w tym przypadku) wystąpić. Mamy przed sobą 37 letnia kobietę, która od 17 la jest rośliną, która praktycznie od dawna już odeszła z tego świata i tylko dzięki technice jest jeszcze i wegetuje.
Dlaczego nikt z tych obrońców życia, nie chce bronić człowieka i jego prawa do człowieczeństwa i godnej śmierci. Czy ktokolwiek z nas chciałby być przykuty do łóżka do końca życia, nie móc nic zrobić samemu, robić pod siebie i być karmiony przez rurkę? Obawiam się, że nikt. Czy to jest ludzkie skazywać kogoś na udrękę, samotność tylko i wyłącznie z powodu jakiś idiotycznych przekonań o sztucznym podtrzymywaniu każdego przy życiu?
Tak, jestem za eutanazją. I gdybym miała kogokolwiek z najbliższych w takim stanie, to bez wahania odłączyłabym od aparatury. Sama też bym tego chciała.
Eutanazja- jako możliwość godnego odejścia z tego świata jako człowiek a nie życia na nim jako roślina pozbawiona człowieczeństwa.

30 stycznia 2009

żona Obra

sprawcza moc natury
Kim lub czym jest Obr, tudzież Ober, nie mam zielonego pojęcia. Musi być jednak kimś szalenie wyjątkowym, egzotycznym i.... wróć, przecież żony Obrów spotyka się na każdym kroku i praktycznie wszędzie. Klub żon Obrów, tego chyba jeszcze nie było... owe panie mają jedna, dość pokrętna, wspólną cechę, taką rzucającą się w oczy, niczym neon nad klubem Go Go.
Każdy jest w stanie rozpoznać taką białogłowę z odległości setek mil.. to się widzi, czuję, słyszy. Chociaż z tym ostatnim bywa gorzej, bo zazwyczaj panie Obrowe są ciche, wręcz nienaturalnie ciche i spokojne, jak oko cyklonu. I tak jak cyklon mają taką konstrukcję... cisza, cisza, nic, nawet szemrania wiatru nie ma... i jak nagle wiejnie, to i podpiwniczony dom wyrwie z korzeniami. A później ulatuje gdzieś daleko, żeby znów nabrać rozpędu i mocy sprawczej.
A czy to jej wina? Zaprawdę powiadam wam, że nie. W końcu żaden cyklon, żadne tornado nie powstaje samo z siebie... działają czynniki zewnętrzne a on jest tego wytworem...

25 stycznia 2009

napisy

dwieście- 200- dwie setki, hmm 2setki albo i więcej skrobania, pisania i przepisywania, zapisywania.
Odkrywam niemożliwe i zapominam zagrzebać przeszłość, więc ta mi wyłazi i się sączy z dziur zapomnienia.
Zakończyłam jeden rozdział w moim życiu, tak definitywnie. Zabrałam wszystko co mnie jeszcze łączyło, spakowałam do torebki, owinęłam w szmaty- żeby się nie potłukło....
Koniec!

Początek!
Taki bez końca... otwarta księga z jednym tylko zakończeniem. Długa opowieść a nie powiastki urywające się w połowie, czasem tylko bohaterowie przenikający do następnych.
Napisy końcowe- śmierć!

Powoli wkraczam na dobrą ścieżkę życia, nie wiem jak będzie wyglądać, ale czuję, że to ta... Po spędzeniu długich lat na rozstaju i patrzeniu się na drogowskaz, podjęłam decyzję. I kroczę, stąpam powoli, rozkoszując się widokami i oczekiwaniem na nieznane.
Żyję, bo chcę...

19 stycznia 2009

zadra

ogrzewanie papilotem
Jak ponad 100 lat temu mawiała Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, mąż zdradza żonę z jej winy... tak w wielkim skrócie. Chodziło o to bowiem tej uroczej pani, że mężczyzna szuka wrażeń poza ciepłem ogniska domowego, jeżeli w nim nie znajduje tego czego by chciał i potrzebował. A któż, jak nie kobieta tym ogniskiem się zajmuję.
Pogląd stary, z zeszłej epoki i trąci trochę szowinizmem- mimo, że wysnuty przez kobietę i to wojującą jak na owe czasy. Przyznać muszę, że nic bardziej mylnego. A zdrada dotyczy zarówno mężczyzny jak i kobiety... i jedno i drugie, szuka wrażeń "na zewnątrz" jeżeli to "wewnątrz" jest nudne, inne, zgorzkniałe i ogólnie nieciekawe.
Ale skąd mamy wiedzieć, że coś (wg tej drugiej) osoby jest nie tak? Rozmowa- wyjście chyba jak najbardziej słuszne, ale czasem nie wystarczające. Obserwacja? Chyba przede wszystkim myślenie o tej drugiej osobie i o sobie też. Dbanie- dotyczy to zarówno sfery psychicznej, fizycznej, duchownej i wszystkich jakie nas otaczają.
Wróg publiczny nr. 1- nuda.... wspólny cel zawsze zbliża ludzi, wspólny wróg jeszcze bardziej....
Jak świat długi i szeroki, tak też tyle i jeszcze więcej różnego rodzaju poradników ( w postaci pisanej i werbalnej) jak ma wyglądać idealne małżeństwo, rodzina, wychowywanie dzieci. Są też poradniki jak być dobrym mężem, żoną, szefem, pracownikiem, babcią, dentystą i grabarzem. Tęgie głowy, siedzą myślą aż w końcu coś tam wymyślą. A nam wystarczy tylko podpiąć się pod jeden z nich i żyć według ustalonych prawideł. Niestety, co kraj to obyczaj, co człowiek to inna mentalność i tak naprawdę, żeby ów pomocniki miał race bytu, to powinien zostać napisany oddzielnie dla każdego z nas i to oddzielnie dla każdej sytuacji życiowej w jaką wkraczamy lub też się aktualnie znajdujemy.
Recepty nie ma, błędy trzeba popełniać, wysnuwać wnioski i uczyć się na nich.

13 stycznia 2009

oblodzenie

na wstępie muzyka:


to tyle tytułem wstępu.
Wbrew wszelkim pozorom rzucanie tych wszystkich smacznych świństw idzie mi całkiem dobrze. Jakoś nie tęsknie za nimi... chociaż nie, stojąc dzisiaj na przystanku i czekając 20 minut na autobus miałam nieodpartą pokusę przejścia na drugą stronę ulicy w celu udania się do "maca'. Na moje szczęście lub też jego brak, nadjechał autobus. Fakt, faktem że nie do końca mi pasował, ale przynajmniej od 'cycków' zrobiłam sobie spacer do domu.
Jakże zdrowo.. kilka kilometrów szybkiego marszu, bez żadnego dymka.
Cudnie, gdyby jeszcze ten chodnik nie był tak oblodzony...

Zastanawiam się momentami czy ja już jestem stara czy może świat się zmienił w jakimś dziwnym tempie i coś umknęło mojej uwadze w tej ewolucji otoczenia. Patrzę i podziwiam dzisiejszą 'młodzież' i oczy przecieram ze zdumienia i aż samo na usta ciśnie się powiedzonko "za moich czasów było to nie do pomyślenia" lub też inne równie wdzięczne.
O nie święta to ja nie byłam- nigdy i do tej świętości mi daleko. Jednak jakieś wzorce zachowania człowiek miał i wiedział co, gdzie i kiedy mu wypada a kiedy nie. I że kot, taki prawdziwy, nie ma 9 żyć i po przejechaniu go traktorkiem kotek nagle z płaskiego naleśniczka nie zrobi się nowym, żywym i znowu puchatym stworzonkiem. Kończynki mi moje odmrożone opadają jak witki i nie będą oje bachory ślubne lub też nieślubne oglądać nic do 15 roku swojego marnego żywota na tej planecie- a co będę dobrą matką i pozwolę wcześniej( w końcu miałam zamiar zabronić do skończenia pełnoletności).
Degeneracja nastąpiła i się wcale nie cofa, wręcz przeciwnie.
Nie mówię, o nie, że wszyscy 'młodzi' są źli.. cóż pewnie zdarzają się normalni i porządni obywatele tego kraju w wieku szczenięcym... szkoda tylko, że są na wymarciu albo się gdzieś ukrywają.
Przecież to takie 'fajne' być złym, zrobić oś ponad normy, złamać prawo, zaimponować rówieśnikom i pijanym jak stara szafa wrócić do domu w wieku 16lat. A później chwalić się i zbierać laury i wyznaczać nowe przeszkody do pokonania... i spirala się nakręca.
Skoro założenie kubła na śmieci nauczycielowi na głowę nie jest już żadnym wyzwaniem, to co teraz jest?
Zabić, by wnieść się na wyżyny w kręgu podobnych sobie?

12 stycznia 2009

nałogi

Mam swoje małe grzeszki, duże też ale o nich pomilczę.
Nad tymi dużymi postanowiłam popracować i to dość ostro. Po prostu je wyeliminować z życiowego jadłospisu. Obiecanki macanki a głupiemu i tak piach w oczy. Oczywiście jak tylko zabrałam się za siebie to mam ochotę na to wszystko z czego zrezygnowałam ( a to dopiero początek.
Po pierwsze- rzucam palenie- definitywnie!!!!
Po drugie- mniej piwa i innych %- jak mówię mnie, to myślę 'nie dwa dziennie'- ograniczę się do jednego tygodniowo, o ile będzie jakaś okazja, czyli np wyjście do pubu czy innego 'ubu.
Po trzecie- no more whoopers i innych fast foodów- a ja tak uwielbiam BK ;(
Rezygnuje z przyjemności- no nie ze wszystkich.
Zaczynam prowadzić tzw zdrowy tryb życia!!! Jestem ciekawa na jak długo mi starczy tego zapału. Jak na razie mam ochotę na zestaw powiększony, duże zimne piwo i puścić sobie dymka.
Ciężkie jest życie.
Zostają książki- zamiast się uczyć do egzaminów to czytam opowiadania XIXw pisarza francuskiego.
Basen- "pływaj kobieto, pływaj!!"
Rowerek- hmm jak tylko pedał naprawię- tak taki stojący w pokoju.
Dużo owoców, warzyw itp...
Jakby nie patrzeć wracam do starych nawyków i może jakoś bez większych problemów uda mi się przestawić.

10 stycznia 2009

ogródek

Gdzie kończy się granica dobrego smaku, a gdzie zaczyna kicz?

Zapętliłam się w czasie i przestrzeni. Co najdziwniejsze obie te rzeczy nie są ze sobą spójne.
Znowu mam czas pytań, zadawania ich samej sobie i całemu światu. Tylko, że ani tu ani tu nie uzyskam odpowiedzi.
Znowu się dziwię pewnym "normą" których ja nie chcę postrzegać w tych kategoriach.
Pewnie umrę, kiedyś tam, z tymi samymi pytaniami w głowie i bez żadnej odpowiedzi. Chociaż jakiś, jeden ogólny, obraz mi się kreuje.
Ludzie są egoistyczni i myślą tylko o sobie. Jeżeli już zdarzy im się o kimś innym, to tylko z poczucia przyzwoitości i tego, że oczekują czegoś w zamian (robi się błędne kółeczko).
Dewiza: "ja chcę wszystko tu i teraz a ode mnie nie oczekuj niczego"- dość pospolita jak na te czasy.
Kompromis- a co to takiego??? Kompromis jest wtedy, jeżeli ktoś musi się do nas dostosować, nigdy odwrotnie.
I bądź mądry człowieku i żyj w tym świecie, w którym wymagają ode mnie latania na każde skinie, bo inaczej ziemia wyleci z orbity jak tego nie zrobię i będzie kataklizm. Pojąc mnie mrzonkami, że na moje też się jest, jak tylko poproszę.
Muszę usłyszeć szept i przybywać.
Muszę głośno krzyczeć, żeby ktoś mnie usłyszał i z wielką łaską przybył. Przybył tylko dlatego, że wypada i że jak tego nie zrobi to mogę się zbuntować i nie przyjść kiedyś tam- i będzie koniec.
Głuchnę na szepty i przestaję krzyczeć.
Sumienia mi brak

4 stycznia 2009

po burzy

"When it's snowing on the mountain
Don't despair, for way up high
There's a springtime in the making by and by

When it's raining in the valley
Don't despair, for way up high
There's a garden in the making by and by

When it't storming on the high seas
Don't despair, for way up high
There's rainbow in the making by and by"

cuda wiślane

z nadejściem zimy, nadchodzą i zmiany.
Odrosła mi ręka, tak metaforycznie. W jakiś taki dziwny sposób to zrobiła, bez mojego udziału, ba nawet jej o to nie prosiłam. Akurat wtedy, kiedy zupełnie o niej zapomniałam, że kiedyś sobie istniała i że do czegoś była mi przydatna. Więc jak już przestałam się przejmować jej brakiem, to proszę- pojawiła się i wesoło do mnie zamachała. A ja stoję nadal jak wryte dziecko w piaskownicy i nie bardzo wiem co mam z tym zrobić.
Przyglądam się, badam, podziwiam i uczę się na nowo.
Chociaż coś dawno temu, głęboko we mnie, umarło, coś co sprawiało, że dawniej bym śpiewała, chodziła po wodzie ze szczęścia, że znowu jest.
Nie umarło, sama zabiłam i teraz do mnie to właśnie dociera i przeraża.
Uczucia...