24 lutego 2012

Burza w szklance wody

Źródło obrazka- FB, a dokładnie tablica pewnej osoby. Oryginalne źródło- sądzę, że jakaś strona z demotami czy innymi kwejkami.
Obrazek który wywołał dyskusję o dzisiejszych księżniczkach i o tym czym jest cud.
Dyskusja ostra, bezsensu i bez  ładu i składu. Przynajmniej moim zdaniem.
O ile sama rozmowa o tym czym jest cud, jest ok. O tyle dyskusja w okół tego obrazka- już jest śmieszna. Bo niby o czym tu dyskutować? Jakieś dziecko neo zrobiło graficzkę, moim zdaniem trafną. I koniec kropka. Jeżeli ktoś chce czekać na ten cud, to jego sprawa. Pytanie co oznacza słowo cud w tym zdaniu? Czy cud- że w końcu znajdzie się jakiś ślepy i głuchy który mnie zechce. Czy, że strzeli mnie piorun... Czy, że jak się znajdzie to wytrzyma ze mną.... cała masa cudów i wszystkie są cudaczne a nie cudowne.
Są cuda Biblijne, religijne, objawione- ogólnie te w które wierzą wyznawcy jakieś religii.
Są cuda natury, techniki... coś zostało stworzone przez miliony lat przez naturę i czy przez rozwój cywilizacji. Nie są to cuda w rozumieniu religijnym (czyt cholera wie skąd to się wzięło). Bo doskonale wiemy jak powstał np wodospad Niagara, jaki proces erozji skał następował, jak ukształtował się teren. Cud, jako synonim piękna. Bo widok naprawdę zapiera dech w piersiach (podobno).
W obecnych czasach jesteśmy większość zjawisk zachodzących w przyrodzie wyjaśni w sposób racjonalny i naukowy. Wiemy dlaczego słońce wschodzi i zachodzi, dlaczego mamy pory roku i czemu drzewa gubią liście jesienią. Co ma wspólnego księżyc z przypływami i odpływami. Wiemy bardzo dużo, choć zapewne nie wszystko. Zabawa polega na tym, ze kiedyś nie wiedzieliśmy i pewne zjawiska przypisywaliśmy istotom wyższym, Bogu, Allahowi, Jahwe, bożkom i innym elfom. I to był wtedy dla naszych przodków cud. Bo jest coś, dzieje się coś, a my nie wiemy dlaczego. Jeżeli nie jesteśmy w stanie sobie wytłumaczyć jak to się stało, to oznacza, że ktoś musiał tym pokierować, to stworzyć. I mamy cud na tle religii (jakiejkolwiek).
Ale cywilizacja zaczęła iść naprzód, ludzie zdobywali większa wiedzę i doświadczenie. Jednego walnęło jabłko w głowę, drugi zmarzł podczas kąpieli, ktoś za długo zapatrzył się na gwiazdy (widać cierpiał na bezsenność) i zaczęliśmy kojarzyć pewne fakty. Okazało się, że za tymi wszystkimi zjawiskami nie stoi siła wyższa, tylko wynikają one z praw fizyki, chemii, matematyki, biologii. Że jedno z drugim jest jakoś powiązane i jedno na drugie ma swoje oddziaływania.
Od tego momentu słowo cud straciło na znaczeniu (poz a kręgami mocno religijnymi). Przestało oznaczać coś mistycznego, tajemniczego i niewyjaśnionego. Jak dla mnie stało się zamiennikiem słowa piękny, zachwycający, o kurwa jak tu pięknie. Ewentualnie to cud, że ja jeszcze żyję. To cud, że wytrzymuję z tym Ogrem albo to cud że kobieta w Indiach urodziła jedenastoraczki (tak to się piszę poprawnie??). Cud jako skrót od myśli- jestem pełna podziwu dlatego co właśnie się wydarzyło. Jestem pełna podziwu dla kropelki wody, która dała początek wodospadowi Niagara.
Cud, ze ja jeszcze nie zwariowałam.
 I na koniec tak, żeby było miło dla oka


Mordor w środku lasu

Było tak:

Postawiłam sobie domek w środku lasu, z dala od ludzkich siedzib i oczu.
Owszem domek bez płotka, drzwi nie zamykałam na klucz, bo któż do mnie przyjdzie. Chyba tylko zagubiony w lesie turysta. A takiego to i przyjmę z miłą chęcią i herbatką malinową poczęstuję. I poszła won w swoją stronę. Bo ja jestem niezbyt gościnna.
I żyłam sobie w tej mojej chatce cicho i spokojnie.
Aż przyszedł pan, pewien pan, bardzo miły pan i bardzo mu się chatka spodobała i postanowił ogłosić całemu światu, że tam o to w środku lasu stoi chałupina. Zaczęły się piesze wędrówki i zwiedzanie....
Dlatego też...


Teraz jest tak:


Mogłabym zacząć w tej chwili zabawę: "znajdź 10 różnic pomiędzy obrazkami".
Nawiązując do powieści Tolkiena, pomimo obwarowania się ze wszystkich stron i tak znajdzie się grupa dziwaków, którzy się przedrą do środka.

13 lutego 2012

Jestem pod wrażeniem

naprawdę dużym, wielkim, ogromnym. Moje oczy wyskoczyły mi z orbit, głowa kręci się jak w filmie o egzorcyzmach. Jest obłęd. Przeprowadzka w pełnym galopie. Kręgosłup mam wygięty w drugą stronę, dłonie zniszczone jakbym pole zimą orała własnymi paznokciami. A końca nie widać. Jedno mieszkanie zawalone pudłami, pakunkami, paczuszkami, torbami, siatkami. Meble jeszcze nie wszystkie przewiezione i nie ma gdzie tego wkładać, upychać. Drugie mieszkanie wymaga malowania, sprzątanie i doprowadzenia do stanu pierwotnego (wymogi umowy). Czas nagli. Transport nawalił, zepsuł się. Nie ma. Pytam po znajomych, "przyjaciołach" i co słyszę- no, przecież są firmy transportowe. Owszem są, geniuszu. Wpadłam na ten pomysł już na początku. Tylko, że firma transportowa za sam przewóz (bez pomocy przy załadunku i rozładunku) liczy sobie od 200 zł w górę. Drogo, psia jego mać, jak cholera. Zwłaszcza, że i tak parę groszy muszę dać panom od noszenia. Więc szukałam osoby, która miałaby dostawczaka i mogłaby pomóc. Oczywiście za benzynę ja płacę... Nie ma, nikt nic nie wie. Za to jest cała masa cioć dobrych rad. I wróżbitów z chińskimi ciasteczkami.

Pytania: " to kiedy będziesz już na tej Marszałkowskiej" zaczynają mnie wkurwiać.
Będę jak się w końcu przeprowadzę i ogarnę. Czyli w tym tempie to za jakiś miesiąc.
"Ojoj a czemu tak długo?"- zabić, zabić, zabić i jeszcze raz zabić. Na śmierć, a później poćwiartować i dać świniom na pożarcie.
Długo, bo mam taki kaprys.

Wrzuciłam jakąś notkę na FB odnośnie przeprowadzki i dostaję komentarz: to trzeba było powiedzieć, pomogłoby się.
Pomoc dalej potrzebna i cisza zapadła po drugiej stronie!!!!. Dla spokoju własnego sumienia zaproponuję pomoc, a później pomyślę jak się z tego wykręcić....
Wkurzają mnie teksty w stylu: " gdybyś mi powiedziała to bym pomogła, a tak to nic nie wiedziałam/em". Mówiłam, pisałam nie raz i nie dwa. Zaproszenie na piśmie w trzech egzemplarzach trzeba wysłać?

Nie będzie nocowania, oglądania filmów, robienia imprez.... Jak tak, to telefon do mnie wszyscy mają i znają.
I z pytaniem: " czy mogę u ciebie przenocować, bo mi się nie chcę wlec dupy autobusem do siebie" dzwonią o 3 nad ranem.
Nie, nie możesz.
Nie możesz też u mnie oglądać swoich filmów, robić urodzin... nie ma mnie.
Zastanawiałam się nad prowadzeniem otwartego domu, goście wieczorem, jakaś muzyczka, rozmowy, jak ktoś chce to niech tańczy... miło, sielankowo. Myśl mi z głowy wybiegła szybciej niż tam wleciała.
Owszem, drogi przyjacielu, nie masz obowiązku mi pomagać. Ale nie deklaruj tej pomocy, nie ubolewaj nad tym, że gdybyś wiedział wcześniej to byś coś zrobił. Wcześniej, tzn ile? Rok, dwa...
Nie nazywaj się moim przyjacielem i nie wrzucać mi pustych kawałków " na mnie zawsze możesz liczyć". Bo nie mogę. Wyjście na kawę, to nie jest pomoc.

Powoli robię się aspołeczna. Może mam wygórowane wymagania. Może oczekuję zbyt wiele. Może pomoc dzisiejszych przyjaciół polega na pisaniu dobrych rad i przeklajaniu łańcuszków szczęścia.
Może...

Na koniec piosenka na dziś: