13 lutego 2012

Jestem pod wrażeniem

naprawdę dużym, wielkim, ogromnym. Moje oczy wyskoczyły mi z orbit, głowa kręci się jak w filmie o egzorcyzmach. Jest obłęd. Przeprowadzka w pełnym galopie. Kręgosłup mam wygięty w drugą stronę, dłonie zniszczone jakbym pole zimą orała własnymi paznokciami. A końca nie widać. Jedno mieszkanie zawalone pudłami, pakunkami, paczuszkami, torbami, siatkami. Meble jeszcze nie wszystkie przewiezione i nie ma gdzie tego wkładać, upychać. Drugie mieszkanie wymaga malowania, sprzątanie i doprowadzenia do stanu pierwotnego (wymogi umowy). Czas nagli. Transport nawalił, zepsuł się. Nie ma. Pytam po znajomych, "przyjaciołach" i co słyszę- no, przecież są firmy transportowe. Owszem są, geniuszu. Wpadłam na ten pomysł już na początku. Tylko, że firma transportowa za sam przewóz (bez pomocy przy załadunku i rozładunku) liczy sobie od 200 zł w górę. Drogo, psia jego mać, jak cholera. Zwłaszcza, że i tak parę groszy muszę dać panom od noszenia. Więc szukałam osoby, która miałaby dostawczaka i mogłaby pomóc. Oczywiście za benzynę ja płacę... Nie ma, nikt nic nie wie. Za to jest cała masa cioć dobrych rad. I wróżbitów z chińskimi ciasteczkami.

Pytania: " to kiedy będziesz już na tej Marszałkowskiej" zaczynają mnie wkurwiać.
Będę jak się w końcu przeprowadzę i ogarnę. Czyli w tym tempie to za jakiś miesiąc.
"Ojoj a czemu tak długo?"- zabić, zabić, zabić i jeszcze raz zabić. Na śmierć, a później poćwiartować i dać świniom na pożarcie.
Długo, bo mam taki kaprys.

Wrzuciłam jakąś notkę na FB odnośnie przeprowadzki i dostaję komentarz: to trzeba było powiedzieć, pomogłoby się.
Pomoc dalej potrzebna i cisza zapadła po drugiej stronie!!!!. Dla spokoju własnego sumienia zaproponuję pomoc, a później pomyślę jak się z tego wykręcić....
Wkurzają mnie teksty w stylu: " gdybyś mi powiedziała to bym pomogła, a tak to nic nie wiedziałam/em". Mówiłam, pisałam nie raz i nie dwa. Zaproszenie na piśmie w trzech egzemplarzach trzeba wysłać?

Nie będzie nocowania, oglądania filmów, robienia imprez.... Jak tak, to telefon do mnie wszyscy mają i znają.
I z pytaniem: " czy mogę u ciebie przenocować, bo mi się nie chcę wlec dupy autobusem do siebie" dzwonią o 3 nad ranem.
Nie, nie możesz.
Nie możesz też u mnie oglądać swoich filmów, robić urodzin... nie ma mnie.
Zastanawiałam się nad prowadzeniem otwartego domu, goście wieczorem, jakaś muzyczka, rozmowy, jak ktoś chce to niech tańczy... miło, sielankowo. Myśl mi z głowy wybiegła szybciej niż tam wleciała.
Owszem, drogi przyjacielu, nie masz obowiązku mi pomagać. Ale nie deklaruj tej pomocy, nie ubolewaj nad tym, że gdybyś wiedział wcześniej to byś coś zrobił. Wcześniej, tzn ile? Rok, dwa...
Nie nazywaj się moim przyjacielem i nie wrzucać mi pustych kawałków " na mnie zawsze możesz liczyć". Bo nie mogę. Wyjście na kawę, to nie jest pomoc.

Powoli robię się aspołeczna. Może mam wygórowane wymagania. Może oczekuję zbyt wiele. Może pomoc dzisiejszych przyjaciół polega na pisaniu dobrych rad i przeklajaniu łańcuszków szczęścia.
Może...

Na koniec piosenka na dziś:





Brak komentarzy: