14 grudnia 2008

otchłań

gdzieś uciekłam. Wrócę jak mój stan psychiczny wróci do równowagi. Jest na granicy rozpadu, rozkładu i wszelkiej destrukcji.
Celowość w unikaniu ludzi jest nieprzypadkowa w tym przypadku. Nienawidzę siebie, oj tak i to bardzo szczerze. Siebie i całego tego parszywego świata. Popadłam w błędne koło i samonapędzającą się spirale. Brak silnej woli powoduje frustraje, bycie miękką jak owieczka- chęć zeskoczenia z PKiN pięć razy.
Kurwa mać!!!!!!!!!
Jest źle, jest tragicznie.
I jak tu przyjaciołom powiedzieć, że unikam ich dla ich dobra.
Zaszyłabym się najchętniej w jakieś dziurze i przeczekała wszystko. Właśnie to robie, we własnym pokoju, od kilku dni w tym samym dresie i z tą samą butelką- wody i herbatek odchudzających.
Czekam na cud, ale cudu nie ma. Nie ma niczego.
Pieprze wagę, pieprze opóźnienia w organizmie i moje lenistwo.
Wybucham jak nad aktywny wulkan, wybucham pełna żalu, bólu, strachu i z nienawiścią do tego cholernego świata....
Krzywdzę innych i jeszcze bardziej się nieznoszę.
Znów się zamykam. Przeczekam.
I zaplotę sznur....

Brak komentarzy: